Opowiadania

 

Multiplum (fragment) i opinie Czytelników

Science Fiction, Fantasy i Horror nr 72

październik 2011

yellow

 

 

"Słuchał porannych wiadomości płynących z rozsypującego się lampowego Tandberga, gdy usłyszał pisk hamulców pod oknem. Przydzielona mu po jakimś folksdojczu zaniedbana kawalerka ulokowana była na parterze. Oprócz zawilgoconych ścian i powyrywanej instalacji elektrycznej oferowała zastawę kuchenną z oznaczeniami Wehrmachtu, wyszczerbiony piec kaflowy i spory zapas węgla w piwnicy. O jej wcześniejszych, wysiedlonych polskich właścicielach nic nie wiedział. Chyba właśnie dlatego stąpał ostrożnie po trzeszczącej podłodze, jakby obawiał się, że pod deskami ktoś ukrył zbiór pamiątek albo rodzinne archiwum. Kiedyś nawet przyśniły mu się zmumifikowane zwłoki dziecka, spoczywające pod podłogą. Obraz ten nękał go później, ilekroć gdzieś natykał się na rozeschnięte, skrzypiące deski.

Wstał od stołu, podszedł do okna i stwierdził, że to po niego. Brzdęk, brzdęk, brzdęk. Kierowca został w jeepie, a pasażer tłukł sygnetem w blaszany parapet.

- Nie wal tak, człowieku ? burknął. ? Niedziela. Pobudzisz wszystkich.
     Odsłonił postrzępioną firanę i dał znać, że jest już na nogach i zaraz wyjdzie.

Wyłączył radio, dopił kawę i zdmuchnął płomień w naftowej lampie. Wyszedł, zapinając kurtkę i nakładając na głowę uszankę, którą Amerykanie docenili przed dwoma laty w Ardenach. Odgłos zamykania drzwi mosiężnym kluczem poniósł się po klatce schodowej jak wystrzał z rewolweru. Atmosfery grozy dopełniło upiorne skrzypienie bramy wejściowej. Na zewnątrz padał pierwszy zimowy śnieg, a w powietrzu unosiła się wilgoć ustępującej jesieni i zapach zmrożonych liści.

- Słyszał pan, kapitanie? ? zapytał sierżant Szaj. To on stukał w parapet. Siedział obok kierowcy, zakutany w zimowy płaszcz US Army z naszywkami polskiej żandarmerii i trząsł się z zimna. Wykręcił głowę do tyłu w oczekiwaniu na odpowiedź.

- Słyszałem ? odrzekł kapitan Seweryn Sendler, sadowiąc się pod plandeką na tylnym siedzeniu.

- Prusy Wschodnie z Alsztynem mają zostać przy Polsce ? ciągnął Szaj z tym swoim trudnym do pozbycia kresowym zaśpiewem.

- Z Olsztynem ? poprawił Sendler.

- Z Olsztynem, panie kapitanie. To dobra wiadomość.

- Bardzo ? odrzekł Sendler i wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów.

Samochód ruszył. Dojechali do ulicy Górna Wilda, wzdłuż której ciągnęły się zburzone lub wypalone zabudowania fabryki Cegielskiego, podczas wojny znane jako Deutsche Waffen und Munistionsfabriken. Sendler, jako miłośnik broni palnej, wiedział, że kiedyś DWM produkowała w Niemczech kultowy pistolet Parabellum, przez Amerykanów zwany Lugerem. Z niewiadomych powodów cieszył się on wśród jankeskich oficerów jakąś niezrozumiałą estymą. On sam tej zawodnej broni nie wziąłby nawet do ręki.

Głęboko wciśnięty w fotel przypatrywał się pierzejom ulic. Były szare i poznaczone wojennymi bliznami. W niektórych oknach widział mdłe światła lamp. Jeep podskakiwał na wybojach, a pęd powietrza wyrywał spod plandeki kłęby papierosowego dymu. Ulice były puste i dopiero w okolicach ruin fortu Grollmana dostrzegł grupki ludzi podążających w okolice stadionu miejskiego, gdzie ciocia UNRRA wzniosła swoje magazyny i prowadziła dystrybucję towarów pierwszej potrzeby dla polskich przesiedleńców z tzw. ?ziem odzyskanych?, które niebawem miały znowu wrócić do Niemiec.

***

Sierżant Antoni Matysiak właśnie rozpalał ogień w kaflowym piecu, gdy pojawił się Sendler. Pokój, który przydzielono sekcji polskiej korpusu żandarmerii US Army, był pełen dymu, więc Sendler natychmiast jak szeroko otworzył okno.

- Nie ma cugu ? usprawiedliwił się Matysiak. ? Musi być komin przytkany.

Miał za sobą roczną służbę w milicji obywatelskiej, z której zdezerterował, gdy wiosną Amerykanie rozpoczęli ofensywę znad Łaby. Ponieważ sojusznicy wykluczali na razie powołanie do życia miejscowej policji, przygarnęła go amerykańska żandarmeria. Najwyraźniej nie przeszkadzały jej wcześniejsze związki Matysiaka z sowieckimi władzami okupacyjnymi. Sendler też nie miał nic przeciwko temu. Skoro Jankesom nie przeszkadzały ich własne związki z Wehrmachtem, maszerującym u ich boku już pod nową nazwą na wschód, to dlaczego mieliby mieć cokolwiek przeciwko młodemu człowiekowi, który nie uciekł z Poznania wraz z komunistami? A na dodatek sprezentował im ciężarówkę cennych z policyjnego punktu widzenia dokumentów?

- Prusy i Gdańsk zostają przy Polsce ? zakomunikował Matysiak.

- Ale Wrocław i Szczecin już nie ? odrzekł Sendler i nie zdejmując czapki ani kurtki usiadł przy biurku, na którym stała nowiutka maszyna do pisania marki Remington i stary poniemiecki telefon biurowy.

- Pieprzyć ten cały Breslau i pieprzyć ten cały Stettin ? machnął ręką Matysiak i przysiadł się do Sendlera. ? Wymarali dla nas ruskie jakieś klunkry na gemyli, a my mamy się z tego cieszyć. Przecież tam nigdy Polski nie było.

- Ale mogłaby być.

- A po co? Przez sto lat musielibyśmy całować za to po łapach tego ochlapusa Stalina. Pieprzyć je, panie kapitanie, i to oba dwa, i Breslau, i Stettin, od razu. Ja brynczeć po nich nie będę, poradzimy sobie bez nich. Zresztą, jak to Szaj mawia, jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa!

Sendler podniósł się i otworzył drzwi, żeby zrobić przewiew, bo samo otwarcie okna niewiele dało.

- Dzwonił już ktoś? ? zapytał, wskazując ruchem głowy telefon na biurku.

Matysiak potwierdził:

- Ledwo żem drzwi otworzył.

- Pilne?

- Befel z góry. Trup w szpitalu na Szkolnej.

Sendler zrobił wielkie oczy.

- A to ciekawe? Jakiś szpital, w którym jeszcze dotąd nikt nie umarł?

Matysiak nie wychwycił sarkazmu.

- W ancugu nieboszczyka było złoto ? odparł. ? Jakiś szaber, bo sporo tego złota miał. Ale bez pośpiechu, panie kapitanie, wszystko rychtyk zabezpieczone. Chcą, żebyśmy popęchcili skąd je miał i czy czasem nie było tego więcej.

- Gdzie to?

- Szpital? Przy Starym Rynku.

- Napal więc w tym piecu i pojedziemy. Dużo ci to jeszcze zajmie czasu?

- Trzy na ósmą będę gotowy.

- Czyli kiedy?

- Piętnaście po siódmej.

- O?kay. Na miejscu zadecyduję, kto poprowadzi sprawę.

***

Pojechali we dwóch, bo kierowca miał niedzielny dyżur przy półciężarowym dodge?u, a sierżant Szaj został, żeby porządkować papiery z poprzedniego tygodnia. Prowadził Matysiak. Znał miasto, więc pomimo gruzów na ulicach, których jeszcze nie zdążono uprzątnąć po wkroczeniu wojsk generała Bradleya, zajęło im to zaledwie kwadrans. Wjechali na podwórze trzypiętrowego kompleksu budynków, którego część straszyła oczodołami wypalonych okiennic. Dookoła unosiła się ostra woń spalenizny i szpitalnych medykamentów. Na szczęście, chciałoby się powiedzieć, bo dzięki temu skutecznie tłumiła trupi odór zgliszcz otaczających kompletnie zrujnowany Stary Rynek.

W sekretariacie dyrekcji szpitala czekał na nich karton z rzeczami nieboszczyka, jego podniszczone dokumenty i laboratoryjne naczynie pełne złotych monet. Usiedli przy stole i wysypali je pod czujnym okiem szpitalnego portiera, który ich tu przyprowadził, a teraz przyglądał im się podejrzliwie. Monety zabrzęczały szlachetnie, a Matysiak aż pogładził się z zachwytem po podbródku.

- Ale bejmy ? westchnął.

- Stare ? zauważył Sendler.

- Rzymskie ? odezwał się ktoś w drzwiach za ich plecami. Miał na sobie biały fartuch, binokle na nosie i ani jednego włosa na błyszczącej głowie. Nie sposób było określić czy ma trzydzieści czy siedemdziesiąt lat.
     Sendler jeszcze raz przyjrzał się monetom. Stanął mu przed oczami rysunek z podręcznika historii w stanisławowskim liceum im. Staszica i uczący łaciny profesor Maćków, który w ramach ćwiczeń odpytywał z bitej na rzymskich monetach tytulatury cezarów?

- Adam Romanowski ? przedstawił się lekarz. ? To na moim oddziale zmarł właściciel tych monet.

- Jeśli oczywiście był ich właścicielem ? zaznaczył Sendler.

- Oczywiście.

Podali sobie ręce.

- Kapitan Seweryn Sendler, sekcja polska żandarmerii US Army. Gdzie pan znalazł te monety?

Romanowski wszedł w głąb pokoju.

- W waciaku, który miał na sobie, gdy go przywieziono z ulicy. Były zaszyte w rękawach. Z tym, że znaleźliśmy je dopiero, gdy po śmierci zaczęliśmy szukać jakichś dokumentów, bo miał przy sobie jedynie kartki aprowizacyjne na nazwisko? - Romanowski zerknął do notatnika, który trzymał w lewej ręce i dokończył: - Bartkowiak. Eustachy Bartkowiak. Leżał u nas trzy dni i zmarł.

- Na co, panie ordynatorze?

Romanowski zdjął binokle i schował je do kieszeni białego fartucha. Dopiero teraz Sendler zauważył zmęczenie malujące się na jego twarzy. Ale nie było to zmęczenie przepracowanego lekarza. Sendler domyślił się, że w życiu Romanowskiego więcej było strat niż zysków.

- Nie wiem, panie kapitanie. Prawdopodobnie na to, na co wszyscy teraz umierają. Niedożywienie i wszy. W karcie zgonu wpisaliśmy tyfus powrotny. Chory pojawił się u nas z wysoką gorączką i biegunką, wyniszczony i półprzytomny. Od samego początku nikt nie dawał mu większych szans.

- Rozumiem. Wie pan gdzie mieszkał?

Romanowski jeszcze raz sięgnął do notatnika .

- Tak, wiem. Na kartkach aprowizacyjnych był adres: Wioślarska 12.

Sendler rzucił pytające spojrzenie na Matysiaka.

- Po tamtej stronie Warty ? odparł sierżant. ? Aby bez most pontonowy i rug cug będziemy na miejscu.

Sendler zwrócił się do Romanowskiego:

- Czy moglibyśmy dostać jakiś karton? Chcielibyśmy zabrać wszystko, co do niego należało.

Romanowski skinął na portiera, który przestępując nerwowo z nogi na nogę, przysłuchiwał się rozmowie.

- Panie Wincenty, poszukamy czegoś, prawda? Mamy sporo kartonów po lekach i materiałach opatrunkowych.

Portier szybko wyszedł. Romanowski zbliżył się do Sendlera.

- A monety? ? zapytał. - Dostanę jakieś pokwitowanie?

- Oczywiście.

- W takim razie poproszę. - Romanowski wyrwał kartkę ze swojego notatnika i podał Sendlerowi razem z wiecznym piórem.

Sendler usiadł przy stole i wypisał pokwitowanie. Matysiak w tym czasie umieścił z powrotem monety w naczyniu i przejrzał pobieżnie rzeczy zmarłego. Staranniej obmacał jedynie poły waciaka z rozprutymi rękawami. Doktor Romanowski obserwował go z pobłażliwym uśmiechem.

- Chcielibyśmy go zobaczyć, panie doktorze ? zażądał Sendler, przekazując Romanowskiemu pokwitowanie.

- Bartkowiaka?

- Tak. Zaprowadzi nas pan do niego?

- Oczywiście.

Zaczekali na portiera, który przyniósł duży karton z nadrukami IG Farben. Nie sposób było nie zwrócić na nie uwagi.

- Jeszcze niedawno produkowali Cyklon B ? powiedział bezbarwnym głosem Romanowski. ? A dzisiaj dostajemy od nich leki i środki dezynfekujące.

Nie wiedzieli co odpowiedzieć, ani Sendler, ani Matysiak. Sendler, bo bał się wciągnięcia w dyskusję, w której tacy jak on - żołnierze Andersa ? już nie raz musieli tłumaczyć się z cynizmu polityków, zawierających brudne sojusze, a Matysiak, bo interesowała go tylko najbliższa przeszłość i przyszłość, wczoraj i jutro, reszta była niewarta uwagi. Poza tym nie wiedzieli co kryje się w głosie Romanowskiego ? zarzut czy uznanie?

Matysiak pod czujnym okiem Romanowskiego zapakował do kartonu zdezynfekowane rzeczy Bartkowiaka, a Sendler zgarnął ze stołu naczynie z monetami. Spojrzeli wyczekująco na lekarza.

- Proszę za mną ? usłyszeli.

Poszli ponurymi korytarzami, które wypełniała ostra woń kreoliny używanej do dezynfekcji. Sendler machinalnie przysłonił twarz rękawem kurtki, co zauważył Romanowski.

- Nienawidzę tego zapachu - spróbował wytłumaczyć się Sendler. ? Byłem ranny i spędziłem prawie trzy miesiące w amerykańskim szpitalu we Włoszech.

Odpowiedź Romanowskiego zabrzmiała jak nokautujący cios w żołądek:

- A ja, panie kapitanie, spędziłem trzy lata w Mauthausen. To był obóz koncentracyjny. Gdyby nie kąpiele w lizolu, nie przeżyłbym tam nawet roku. Przyzwyczaiłem się.

Kurwa mać, pomyślał Sendler. Wcisnął twarz jeszcze głębiej w rękaw kurtki i postanowił się już nie odzywać. Dotarli do klatki schodowej, która sprowadziła ich do słabo oświetlonej piwnicy. Tutaj smród chemikaliów stał się mniej dokuczliwy, zapewne dlatego, że skutecznie wyparł go mdły zapach martwych ciał. Romanowski nie zwracając uwagi na dwuosobową obsługę kostnicy, podprowadził ich do szeregu prostych, drewnianych trumien, stojących jedna obok drugiej na całej długości korytarza. Jedna z trumien była odstawiona na bok. Romanowski wskazał ją głową, a Matysiak odstawił karton z rzeczami nieboszczyka, podszedł do niej i odsunął wieko. Pochylili się nad trumną z dwóch stron, prawie jednocześnie, Matysiak i Sendler.

- Jak on miał w papierach? ? zapytał Matysiak. ? Bartkowiak?

Doktor Romanowski potwierdził skinięciem głowy.

- Ady tam, to nie jest żaden Bartkowiak, panie kapitanie ? Matysiak zwrócił się do swojego przełożonego.

Zdziwiony Sendler odprowadził go na bok.

- O co chodzi?

Matysiak zerknął na doktora Romanowskiego, który choć równie zaskoczony jak Sendler, nie miał najwidoczniej zamiaru przysłuchiwać się ich rozmowie, bo oddalił się dyskretnie.

- O co chodzi? ? powtórzył półgłosem Sendler, gdy zostali sami.

- Panie kapitanie, nie żeby zaraz jakaś famuła albo kompel, ale przecież ja go znam ? wyszeptał Matysiak. ? W Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego gmerał przy folksdojczach. To ubek, Eliasz Kronprinc."

(...)

 

 

OPINIE CZYTELNIKÓW:

 

FORUM Science Fiction Fantasy & Horror:

"Literacko podobało mi się ogromnie, jeden z tych tekstów, które mam nadzieję zapamiętać na dłużej."

cranberry

(?) "tekst zafascynował mnie z kolei dobrym pomysłem na świat alternatywny. Fajnie, że udało się autorowi uniknąć encyklopedycznego tonu i długiego na 10 stron opisu wymyślonej przez siebie rzeczywistości, tylko dawkował ją proporcjonalnie w miarę rozwoju fabuły. Sama fabuła nieco jak z Tomb Raidera, tylko bohaterowie inni. Wciągnęło mnie " (?)

hrabek

?Dla mnie tekst numeru. Lubię historię ale dopiero historia alternatywna daje mi możliwość zastanowienia się ?co by były, gdyby?? W tym utworze było to czego zabrakło Ziemiańskiemu ? ciekawości w trakcie czytania ?co będzie dalej?.?

piotik

?Świetny kryminał fantastyczny w świecie alternatywnym. Co mi się podoba? Primo, tenże alternatywny świat. Lubię historię II wojny i lubię różne gdybania. Secundo, atmosfera ziem powojennych, na których jest ciężko, zimno i głodno, gdzie życie się toczy niespiesznie ale i z tlącą się nadzieją. Tertio - atmosfera powoli rozwijającego się kryminału, nie ma szybkiej akcji, zwrotów itp. tylko mozolna praca. Quarto - pięknie i realnie pomieszane wojenne losy i zmiany, co widać po śladach wędrówki multiplum: właściciel w Polsce, potem Żydzi, folksdojcz, esesman, prowadzący w tej sprawie śledztwo ubek i powtórne śledztwo polsko-amerykańskiej żandarmerii.?

Kruger

?Dla mnie to jest TEKST NUMERU. Warsztatowo dobry (na tyle ile się znam), ale przede wszystkim fabuła. Więcej takich! Przemyślana historia alternatywna i dziwne, bo chociaż zauważyłem wpadkę z radioaktywnością, jakoś bardzo mi nie przeszkodziła. Weszła też zagadka, więc czyta się myśląc samemu i z ciekawością co będzie dalej. Niektórym może się nie podobać, jeżeli będą chcieli zaszufladkować (jak to się toczy rozmowa w innym temacie). A ja właśnie się cieszę, że i kryminał i fantastyka (chociaż mogło być jej więcej).?

B.A.Urbański

?Tak samo jak Ziemiański, pisarz nie anonimowy, który udowodnił, że talent bez wątpienia ma. Interesująca zagadka kryminalna, początkowo szokująca mnie historia alternatywna, a do tego umiejętności Błotnego złożyły się na bardzo dobre opowiadanie. Na uwagę zasługują również świetnie zarysowane postacie, które nie są jednorazowe, tylko przygotowane na więcej tekstów ze swoim udziałem. Jeżeli książki Autora są co najmniej na tym samym poziomie, to z pewnością wkrótce się nimi zainteresuję.?

Nitj?sefni

Alternatywna rzeczywistość to jeden z moich ulubionych gatunków fantastyki, a tu dostałem jej solidną, porządnie napisaną porcję. Na tyle solidną i porządnie napisaną, że mam apetyt na coś dłuższego.?

ilcattivo13

?Fajny pomysł na alternatywną historię, dobre wykonanie. nie będę się czepiać naukowych możliwości i technik metalurgicznych, bo się nie znam, ale mój laicki rozum łyknął to w całości i się nie wzdragał zanadto. Napisane jest to tak, że chętnie przeczytałabym coś jeszcze z tego świata.?

merula

 

Unreal Fantasy:

(...) "Październikowy numer SFFiH wypada całkiem nieźle, szczególnie pod względem tekstów fantastycznych, Multiplum Jarosława Błotnego to z pewnością opowiadanie numeru." (...)

Algeroth

 

Qfant:

"?Multiplum? Jarosława Błotnego to wciągająca, znakomicie przedstawiona historia alternatywna. Tekst bardzo dobry pod względem językowym i głęboko zapadający w pamięć."

Ewelina Kozik

 

Lebensraum (fragment) i opinie Czytelników

Fantastyka - wydanie specjalne 3/2013

 

 

 

"Zamachy w Londynie były objawem choroby toczącej świat. Największe gospodarki od kilkunastu miesięcy pogrążały się w recesji najgłębszej od upadku Lehman Brothers. Powodów ich załamania upatrywano w ?przyczynach strukturalnych?, które to stwierdzenie natychmiast wypełniło usta polityków niczym przetrawione jedzenie jelita. Media po chwili namysłu zrobiły kozła ofiarnego z nadających się do tego idealnie ekonomistów i potraktowały ich jak wieczornych zapowiadaczy pogody, opisujących zgrabnie ruchy mas powietrza, ale pozbawionych umiejętności wywoływania deszczu. Ci z kolei zaczęli odszczekiwać się zarzutami o nieodpowiedzialności zarówno polityków, jak i mediów, rozdających nie swoje pieniądze, lecz kolosalne długi przyszłych pokoleń.

Z dnia na dzień na oczach sfrustrowanych milionów Europa zaczęła się rozpadać na autarkiczne organizmy, które odruchowo opierały się dyktatowi Niemiec, choć ich przywódcy dobrze wiedzieli, że jedynie kanclerscy buchalterzy mogą je uratować. Sąsiadująca z Europą Rosja zapadła się w sobie, jakby przytłoczył ją ciężar lodowej skorupy pokrywającej Syberię, a Bliski Wschód zapłonął niczym stos pogrzebowy islamu, który nie znalazł w sobie dość sił, by przeprowadzić miliony swoich wyznawców z pustynnych namiotów do miast. Kiedy w końcu formalnie jeszcze komunistyczne Chiny ogłosiły, że z braku rezerw dewizowych zaprzestaną skupowania amerykańskich obligacji, stało się jasne, iż świat znalazł się na krawędzi przepaści.

Erika Kotzebue zrozumiała to, gdy John Woo nie odwiedził jej w Święto Dziękczynienia w Nowym Jorku.

John Woo zaś nie poleciał do niej, bo popadł w stan bliski depresji, kiedy na stacji Acton Town zamknięto kiosk z batonikami.

Chris Drasdauskas z kolei cały zamienił się w słuch, gdy prezydent Stanów Zjednoczonych publicznie oświadczył, iż odbudowa światowej gospodarki nastąpi dzięki odkryciom dokonanym w Laboratorium SSC i już niebawem ? ni mniej, ni więcej ? nowy ?Mayflower? zamiast podróży przez ocean, odbędzie pierwszą prawdziwą podróż w czasie.

***

? Poniekąd mamy w tym swój udział, Eriko ? powiedział Chris Drasdauskas odkładając nóż i widelec na talerz ze znakami rodziny Minton, dziewiętnastowiecznego producenta markowej porcelany.

Siedzieli przy ciężkim dębowym stole na dwanaście osób. Drasdauskas, właściciel wielopokojowego wiktoriańskiego domu, w szczycie stołu, na rzeźbionym krześle z wysokim oparciem sięgającym ponad jego głowę; oni ? Erika i John Woo ? po jego prawej i lewej ręce. Wielki mosiężny żyrandol oświetlał jadalnię, a stojący na stole trójramienny świecznik dodawał nastroju. Na bocznej ścianie, w kamiennym kominku, nad którym lśniło kryształowe lustro w złoconej oprawie, wesoło buzował ogień. Z przeciwległej ściany przyglądał im się olejny Horatio Nelson ze sztabem, palący francuskie okręty pod Trafalgarem.

? SSC to było nasze pierwsze wspólne zlecenie ? rzuciła wyjaśniająco Erika w stronę Johna, który też właśnie skończył jeść i sięgnął po wykałaczkę z metalowej puszeczki z nadrukiem ?Union Oyster House?.

? Tak, słyszałem tę opowieść ? skinął uprzejmie głową i stukając paznokciem w puszeczkę do wykałaczek, zapytał: ? Oryginał?

? Nie, skądże ? odrzekł Drasdauskas. ? Turystyczna pamiątka z Bostonu.

Ton Johna podkreślił zarówno uznanie dla własnych przypuszczeń, jak i lekceważenie dla kolekcjonera kiczowatych pamiątek:

? Tak myślałem.

Drasdauskas, choć znali się już prawie pięć lat, ciągle miał problemy z Woo. Tolerował go jako partnera Eriki i szanował jako wybitnego fachowca. Wyśmienicie mu się z nim pracowało, ale nie cierpiał go prywatnie. ?Skośnooki macho ze zdemolowaną psychiką? ? tak go określał w swoich najskrytszych myślach. Pewnie nie przeszedłby przez żaden z opracowanych przez siebie testów weryfikacyjnych. Dobrali się z Eriką jak w korcu maku ? dwójka architektów karier z większym mętlikiem w głowach niż robotnicy na wysypisku śmieci, na co dzień kibicujący Crystal Palace.

? Nasz kandydat jest ciągle szefem w SSC ? powiedział Drasdauskas do Eriki.

? Wiem. Widziałam go na przesłuchaniach w Kongresie.

? Pamiętasz, że był jedynym, który nie bał się publicznych wystąpień?

? Fakt, Chris. Reszta to byli jacyś jajogłowi okularnicy we flanelowych koszulach.

? I pomyśleć, że niedawno jakiś publicysta porównał ich do korsarzy Francisa Drake?a.

? A powinien do Jamesa Watta, Wernera von Brauna i Billa Gatesa razem wziętych. Takie jest moje zdanie, Chris.

Roześmiali się, spoglądając na Johna Woo. Ten przerwał penetrowanie wykałaczką przestrzeni międzyzębowych.

? No to kiedy Biały Dom wystawi pierwsze listy kaperskie? ? zapytał.

Drasdauskas wstał z ujmującym uśmiechem i podszedł do Johna z butelką wina.

? A od kiedy to prawdziwi korsarze potrzebują zezwoleń?

Mówiąc to, napełnił pusty kieliszek Johna, a potem zrobił to samo z kieliszkiem Eriki. Następnie wrócił na swoje miejsce i wzniósł toast:

? Za kapitalizm.

John Woo zrobił wielkie oczy.

? Hmm?

? Za kapitalizm. Kocham tego skurwysyna.

***

Leżeli na wznak, kompletnie nadzy, na wielkim trzeszczącym łóżku w pokoju gościnnym mieszczącym się na poddaszu wielkiego domu Drasdauskasa. Erika paliła papierosa i od czasu do czasu strzepywała popiół do kryształowej popielniczki, którą umieściła między swoimi piersiami. John kontemplował smużki błękitnego dymu unoszące się ku górze i tworzące pod sufitem całun, który powoli opadał ku ścianom. Ze ściszonego odtwarzacza w głębi pokoju dobiegały posępne dźwięki Symfonii fantastycznej Berlioza. Właśnie przed chwilą John poinformował Erikę, że następnego dnia wybiera się na Acton Town.

? Ale to nie ma nic wspólnego ze mną? ? zapytała

? Ani trochę.

? A co, jeśli kiosk będzie nadal zamknięty?

? Myślę, że mogli go nawet zlikwidować.

? Kupisz czekoladkę gdzie indziej?

? Już ich nie produkują.

Zdusiła papierosa w popielniczce, po czym zamaszystym ruchem odstawiła ją z trzaskiem na szafkę nocną. Wsparłszy się na ręce, ciągle leżąc, przyjrzała się uważnie Johnowi.

? Niedobrze ? stwierdziła.

? Chcę tam po prostu posiedzieć.

? Jesteś bardziej walnięty, niż myślałam.

? Nie licytujmy się, okej?

Przeciągnęła dłonią po jego ręce, od palców po bark. Pogładziła go po szyi i policzku.

? O co chodzi?

Postanowiła dać mu czas do namysłu. Żeby jednak nie doszedł do wniosku, że może ją zlekceważyć, nie zmieniła pozycji i uparcie się w niego wpatrywała. W końcu zaczął mówić, wyrzucając swoje myśli krótkimi seriami:

? Nie podoba mi się to, co robimy. Nie w ogóle to, co robimy, ale to, co robimy teraz.

? A co robimy teraz?

-? Nie wybieramy najlepszych kandydatów, tylko najbardziej potrzebnych.

? Zawsze tak było.

? Nieprawda, nie zawsze.

? Biedactwo. Zdeprawowaliśmy cię?

? Chcę wierzyć, Eriko, że zeświniłem się tylko przez ciężkie czasy, które nadeszły, bo inaczej straciłbym wiarę w to, co robiłem wcześniej. Dla mnie przyszłość, nadzieja, to, co się jeszcze może wydarzyć, nie jest już tym, czym było kiedyś.

? Konkretniej?

? Kiedyś priorytetem były cechy, które łatwo się obiektywizowało: wiedza, sprawność organizacyjna, umiejętność radzenia sobie ze stresem. Nawet w zbirach ukierunkowanych na karierę, czyli de facto ? pomiatanie ludźmi, odnajdywałem jakieś zalety. A dzisiaj czym się zajmujemy? Poszukujemy zwykłych gnojów, którzy zabiliby własną matkę, gdyby zażądali tego przełożeni. Nie dokonujemy selekcji kierowników, tylko namaszczamy skurwysynów o mentalności obozowych kapo.

? Jest kryzys. Trwają wojny. Jak zwykle przesadzasz.

? Nie. Kiedyś byliśmy doradcami, a dzisiaj stanowimy alibi dla szubrawców. Potrzebują nas tylko dlatego, żeby zachować czyste sumienie. Zło zostało sprytnie podzielone, tak żeby nikt go nie widział w całości. Płacą nam za to, żebyśmy byli ślepi.

? Wstydzisz się pieniędzy, które zarabiasz? Jeśli oddasz swoją działkę komuś innemu, świat stanie się lepszy?

? Nie, ale mam wrażenie, że poznałem odpowiedź.

? Boże? Na jakie pytanie?

? Właśnie próbuję je zadać. Szukam takiego, które pasuje do tej odpowiedzi.

Erika sięgnęła pod łóżko po papierosy, ale zorientowawszy się, że został tylko jeden, odłożyła paczkę na stolik obok popielniczki. Była wściekła.

? Chris natchnął cię takimi myślami?

Zamilkł.

? Przecież to na razie tylko mgliste projekty, Johnie Woo.

Zmierzył ją zimnym spojrzeniem.

***

? Chyba znam pytanie, na które już sobie odpowiedziałeś ? obwieścił Chris Drasdauskas podczas śniadania, które we trójkę spożywali w jadalni przy tym samym stole, przy którym jedli kolację.

John Woo zanurzył srebrną łyżeczkę w jajku na miękko i wymieszał jego zawartość ze szczyptą wrzuconej tam soli.

? Nie wierzę.

Drasdauskas prawie wydeklamował, oddzielając od siebie poszczególne słowa:

? Czy?To?Jest?Bezpieczne?

John jakby nie usłyszał. Wydobywał łyżeczką półpłynną zawartość jajka i metodycznie wylewał ją na grzankę, po czym odgryzał kęs po kęsie.

? Technicznie wiesz, na czym to polega? ? kontynuował niezrażony Drasdauskas.

? Czytam gazety, Chris. Neutrina stały się popularniejsze od gwiazd futbolu.

? Okej. W takim razie w największym skrócie... W SSC potwierdzono, że podczas procesu oscylacji neutrin, który jest jednym z fundamentów tak zwanego modelu standardowego i udowadnia, że neutrina mają masę, dochodzi do zjawiska, w trakcie którego następuje zmiana właściwości neutrin, podejrzewanych dotąd o stałość i niezmienność?

? Zawsze mnie intrygowało, jak ktoś może wierzyć w stałość i niezmienność.

? I pewnie dlatego próbowano połączyć to zjawisko z dokonanymi w Europie pomiarami prędkości neutrin poruszających się szybciej od prędkości światła. Powstała hipoteza, że zarówno za nadanie neutrinom masy, jak i za zmianę właściwości neutrin, w tym ich niezwykłą prędkość, może odpowiadać tak zwany bozon Higgsa, znany szerzej jako Boska Cząstka...

? To z powodu tej hipotezy wydano pięćdziesiąt miliardów dolarów na Laboratorium SSC?

Chris Drasdauskas żachnął się.

Chris Drasdauskas żachnął się.

? Uwielbiam tę nazwę, szczególnie od czasu, kiedy zaczęli jej używać generałowie z Pentagonu.

? Och, John, przecież nikt nie zaprzecza, że projekt ?Mayflower? miał militarne korzenie. Zresztą, jeśli się nie mylę, takie były początki prawie każdego wynalazku na przestrzeni ostatnich dwustu lat?

? Nie ograniczaj się, Chris. Skąd ta skromność? Tak było od paleolitu.

? Być może. Ale jeśli w przyszłym miesiącu Kongres Stanów Zjednoczonych zatwierdzi Ustawę o Deregulacji Rynków Alternatywnych, projekt ?Mayflower? stanie się tym, czym jego siedemnastowieczny poprzednik ? zwykłym komercyjnym przedsięwzięciem nastawionym na zysk, źródłem pomyślności dla całych pokoleń. Będzie żaglowcem, tyle że supernowoczesnym, który poniesie nas do nieograniczonej liczby światów?

? Gdzie czekają Aztekowie, którzy marzą tylko o tym, by wreszcie ktoś ich złupił?

Drasdauskas użył tonu, jakby mówił do dziecka:

? Johnnie Woo, podobno czytasz gazety, więc powinieneś wiedzieć, że to niemożliwe. Podróż w czasie nie oznacza podróżowania po jego osi, lecz przemieszczanie się równoległe, z jednego świata do drugiego, istniejącego alternatywnie.

John Woo zjadł w końcu całą zawartość jajka.

? Fajnie. ? Wytarł usta serwetką i sięgnął po kawę. ? Miło wiedzieć, że jest się alternatywą.

? Czyli?

? Chyba nie przypuszczasz, że Wszechmocny z jakichś powodów tylko nas obdarzył względami? Że tylko nasi Jezus i Budda są prawdziwi? Co będzie, jeśli ktoś zajrzy do naszego świata ze swojego Laboratorium SSC?

Drasdauskas pokiwał głową ze zrozumieniem.

? Przez ostatnie kilka lat najtęższe mózgi świata pracowały nad implikacjami wynikającymi z tego odkrycia. Fizykom nie udało się?

? Fizykom udało się aż za dużo. Co z resztą? Do jakich wniosków doszli politycy? Że nikomu nie zaszkodzi wymiana handlowa ze światem, o którym nawet nie wiadomo, czy rzeczywiście istnieje? I co takiego odkryli inwestorzy z Wall Street? Że mogą istnieć banki przelewające z pustego w próżne? Wyobrażasz sobie instrumenty finansowe, które to obsłużą? Kurde, to lepsze niż wirtualne sieci, Chris! Kolumb, gdyby żył w naszych czasach, nie miałby żadnych problemów z nazwaniem nowo odkrytego kontynentu, po prostu sięgnąłby do wykazu światów alternatywnych Departamentu Handlu i nadał mu jakiś kolejny numer IP.

Chris Drasdauskas bezradnie rozłożył ręce.

? A ty myślisz, że Kolumb nie miał takiego wykazu? Zawsze istnieje jakiś Departament Handlu, inaczej się tylko nazywa.

Nagle Erika Kotzebue z hałasem upuściła filiżankę na podstawkę. John Woo i Chris Drasdauskas prawie podskoczyli na krzesłach. Naprędce skonstruowaną tamą z serwetek Erika powstrzymała kawę rozlewającą się po stole.

? Przepraszam ? powiedziała, a widząc spojrzenia skierowane w jej stronę, dodała: ? No, co się tak patrzycie? Przecież nie zrobiłam tego specjalnie.

John Woo dopił kawę i odsuwając od siebie kieliszek z pustą skorupką po jajku, rzekł:

? To nie było to pytanie, na które znam odpowiedź, Chris.

? Na pewno?

? Na pewno. Nic nie zrozumiałeś.

Drasdauskas spojrzał na niego spode łba.

? Dlaczego?

? Być może wiesz już, jak zachowują się cząstki elementarne, ale nie masz zielonego pojęcia o zachowaniach zwykłych ludzi.

(...)

 

 

OPINIE CZYTELNIKÓW:

 

Portal internetowy "Science Fiction Fantasy i Horror": (oraz ?Zaginiona Biblioteka?):

Fidel-F2:

(?) "(...) A potem jest coś co uratowało mi duszę - Lebensraum Jarosława Błotnego i Gwiazdy nie kłamią Jay Lake. Jak najbardziej klasycznie napisane opowiadania, bez nijakich gniotowatych eksperymentów formalnych, napisane pięknym językiem (szczególnie opowiadanie Błotnego tu się wybija, dawno nie czytałem tekstu tak sprawnego językowo, niemal aksamitnego w swej fakturze), z pomysłem, porządnymi postaciami, i sensowną akcją, która nie nuży. Na dodatek oba niosą ze sobą interesującą treść (...)

cranberry:

?No i w zasadzie mogę się podpisać oboma łapami pod powyższym. Przy czym Lebensraum to w zasadzie nic nowego - a genialne.?

 

List od Fidel-F2 (forum SFFiH):

Gratuluję Lebensraumu. Dawno nie czytałem tak zgrabnego opowiadania SF. Pozostaję pod urokiem warsztatu literackiego. Zachwycający.

 

List od Witchma (forum SFFiH):

W zasadzie mogę się podpisać pod opinią Fidela. Warto się przedrzeć przez te kilka(naście albo nawet -dziesiąt) słabizn, żeby wreszcie trafić na taki tekst jak Lebensraum - z pomysłem, konsekwentny, dobrze napisany. Pozostaje mi podziękować za zacną lekturę.

 

Portal internetowy ?Nowa Fantastyka?:

?Lebensraum? Jarosława Błotnego to historia, której początek wcale nie zapowiada tego, co się zdarzy na końcu. Oczywiście nie jest dobrze, jeśli czytelnik wie od pierwszych akapitów, jaki będzie finał. Chodzi mi tutaj o dobrze poprowadzona historię, która rozwijając się, powoli kieruje czytającego na inne tory. Zaczyna się od eksplozji, i to dosłownie ? czyli od wybuchu na stacji metra. Potem dowiadujemy się o istnieniu światów alternatywnych oraz możliwości podróżowania między nimi. Trójka rekruterów udaje się do jednego z tych światów, aby znaleźć odpowiedniego na pewną posadę kandydata. Czytając, czułam przez skórę, że z tymi światami alternatywnymi jest coś nie tak. I faktycznie ? to, co wydawało się być takie wspaniałe, okazuje się być czymś zupełnie innym. Dość konkretne przeczucie tknęło mnie, gdy doszłam do momentu, w którym kandydaci mieli do wykonania jedno z zadań. I już wiedziałam, w jakim kierunku potoczy się cała historia ? co nie znaczy, że odgadłam zakończenie. Ale wiedziałam, że ten cudowny, alternatywny świat nie jest ani cudowny, ani bezpieczny.

(Zoee)

 

W ?Lebensraum? poznajemy grupę headhunterów, którzy ? dzięki odkryciu możliwości podróży między wymiarami ? zostają zatrudnieni w równoległej rzeczywistości do pomocy przy wyborze managera niemieckich kolei państwowych. Jak nie trudno się domyślić ? mając na uwadze tytuł ? ten okazuje się być nazistowskim urzędnikiem, uwikłanym w masową zagładę. Prawdziwy twist przychodzi jednak wraz z wyjaśnieniem nowego w kontekście rozwoju nauki (również popularnego ostatnimi czasy kota Schrödingera) znaczenia terminu Lebensraum. Elementy tego opowiadania rozpatrywane z osobna ? idea, konstrukcja i myśli postaci, język ? są niezłe, a poznawanie ich sprawia czytelniczą przyjemność.

(syf.)

 

Blog Zaułek Gwylliama:

Drang nach Alternwelt Lebensraum,
Jarosław Błotny, Fantastyka Wydanie Specjalne 3/2013

Implikacje podróży do światów alternatywnych na przykładzie pracy ludzi z HR rekrutujących pracowników. Przy okazji obraz bezduszności korporacji zestawiony jako analogia z nazistowską machiną. Znak czasów, czy karkołomne porównanie? Niemniej warto przeczytać, by wyrobic własne zdanie.
Ciekawa kompozycja opowiadania. Początek bardzo kameralny, rozgrywające się głównie w biurach korporacyjne przepychanki na naradach. W epilogu tekst nagle zyskuje rozmach i szersze spojrzenie. Przytłacza trochę Błotny wizją psycho i socjopatów w białych kołnierzykach, ale tekst jest naprawdę godny polecenia.